“Ekstradycja” Remigiusz Mróz
Czasami po prostu nie mogę się powstrzymać i sięgam po kolejną garść chipsów. Wiem, że nie powinnam, bo są niezdrowe, zawierają zapewne całą tablicę Mendelejewa oraz kilka jeszcze nieodkrytych pierwiastków, i nie mają żadnej, absolutnie żadnej wartości odżywczej. Lepiej bym zrobiła, gdybym zjadła coś pożywnego, schrupała marchewkę albo kilka orzechów, ale i tak nie umiem się oprzeć tłustym i słonym przekąskom, chociaż ich spożycie wpędza mnie w poczucie winy. Za każdym razem obiecuję sobie, że to już ostatni raz, a potem biegnę do sklepu po następną paczkę. Dokładnie tak samo jest z książkami Remigiusza Mroza.
Joanna Chyłka uciekła z policyjnego konwoju i prawdopodobnie ukryła się gdzieś zagranicą, a Kordian Oryński z tęsknoty za nią utył i popadł w przygnębienie. Młodemu prawnikowi wszystko kojarzy się ukochaną: „Gdziekolwiek się nie ruszył, cokolwiek by robił, zawsze prędzej czy później trafił na coś, co było związane z Joanną. Na dobre uświadomił sobie, że całe jego życie opierało się na jej obecności”. Mimo kiepskiego stanu psychicznego Oryński podjął się obrony Ukraińca Witalija Demczenki, oskarżanego o zabicie trzech osób. „Sprawa była zagadkowa, mogła zakończyć się właściwie w każdy sposób i stanowiła nie lada wyzwanie dla każdego prawnika”, ponieważ podejrzany dopiero co wybudził się z półrocznej śpiączki i utrzymuje, że niczego nie pamięta.
„Ekstradycja” to już jedenasty tom z Joanną Chyłką i Kordianem Oryńskim w rolach głównych. Nie zdziwię się, jak w najbliższym czasie do księgarń trafią kolejne, bo przecież nikt nie zarzyna kury znoszącej złote jajka, a seria cieszy się niesłabnącą popularnością. Joanna Chyłka ma swoich wiernych fanów, ale mnie ta postać jakoś nie przekonuje. Szczególnie w „Ekstradycji” jej „błyskotliwe” odzywki wyjątkowo mnie drażniły. Miała być ostra, przebojowa i bezkompromisowa, a zamiast tego jest zwyczajnie prostacka. Zajmuje się głównie wytykaniem wszystkim głupoty, obrażaniem kogo popadnie (dziennikarzy, policjantów, a nawet sędziego!), a sama zachowuje się jak rozwydrzona nastolatka. Żarty z twarzy Krzysztofa Ibisza? Czy kogoś to bawi? A takich „sucharów” znajdziemy w książce dużo więcej. Zostawiając na boku Chyłkę, „Ekstradycja” podobała mi się bardziej od „Wyroku”. Historia była ciekawsza, fabuła bardziej trzymała w napięciu i nie obfitowała w aż w tyle kompletnie nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności, które zirytowały mnie podczas czytania poprzedniej części. W „Ekstradycji” znajdziemy wszystko, do czego przyzwyczaił nas autor w poprzednich książkach – zawrotne tempo, niezliczone zwroty akcji i emocjonującą rozprawę sądową. Podobała mi się postać prokurator Dominiki Wadryś – Hansen, która wniosła na salę sądową świeżość, profesjonalizm i tak brakującą Chyłce kulturę osobistą. Zaskoczyło mnie „romantyczne” zakończenie powieści i wywołało ono na mojej twarzy uśmiech ( jeden podczas pięciuset stronicowej lektury), ale wciskanie do ostatnich scen króla TVN-u autor mógł sobie odpuścić. Tak samo, jak dziwaczne posłowie.
Każdy, kto pokochał Joannę Chyłkę w poprzednich książkach Remigiusza Mroza, będzie zachwycony „Ekstradycją”. Dostanie dokładnie to, czego się spodziewał, a może i trochę więcej. Jest szybciej, głośniej i bardziej spektakularnie. Autor zna swoich fanów i wie, jak spełnić ich oczekiwania, ale pozostali czytelnicy – ci nieprzekonani, którzy nie rozumieją fenomenu autora i serii z Joanną Chyłką – po lekturze „Ekstradycji” raczej nie zasilą armii fanów Remigiusza Mroza, chociaż jedenasty tom serii sprawdza się jako niezła rozrywka na dwa wieczory.